Langue   

Józef Wittlin: Grzebanie wroga

GLI EXTRA DELLE CCG / AWS EXTRAS / LES EXTRAS DES CCG
Langue: polonais


Liste des versions


Peut vous intéresser aussi...

Józef Wittlin: Hymn o łyżce zupy
(GLI EXTRA DELLE CCG / AWS EXTRAS / LES EXTRAS DES CCG)
Józef Wittlin: Żydom w Polsce
(GLI EXTRA DELLE CCG / AWS EXTRAS / LES EXTRAS DES CCG)
Józef Wittlin: Litania
(GLI EXTRA DELLE CCG / AWS EXTRAS / LES EXTRAS DES CCG)


[1920]
Versi di Józef Wittlin dalla raccolta di poesie "Hymny" (Inni)
È una delle poesie giovanili di Wittlin, l'autore del celeberrimo romanzo "Sól ziemi" (Il sale della terra), scritte nel periodo della guerra polacco-ucraina (1918-1920). Il titolo si potrebbe tradurre come "La sepoltura di un nemico".
Edizione della casa editrice Wydawnictwa J. Mortkowicz,
Warszawa 1929.
Segnali di memoria

http://mittelfest.org/wp_assets/2014/0...


Jozéf Wittlin (Dymitrów, 1896 – New York, 1976) è stato uno scrittore polacco. Durante la prima guerra mondiale combatté nell'esercito austro-ungarico, esperienza che narrò nel suo Il sale della terra (1935). Traduttore dell'Odissea, fu inoltre redattore del Settimanale polacco negli USA. - it.wikipedia




GRZEBANIE WROGA

I.

Serce mam strute.

Oto kazali mi pogrzebać wroga, co zginął w bitwie.
Do ręki mi dali łopatę, palcem wskazali: wróg! –

Larmo grajcie trębacze! Larmo przeciągłe, a lute!
W kotły uderzcie dobosze! Dmijcie w mosiężne puzony
Na czarną, na straszną, ponurą – grzebania nutę!

Raźno chwyciłem łopatę, a nie wiem, kim jest mój wróg:
Czy chłop, czy pan, czy robotnik,
Czy podły człek, czy szlachetny, –
Wiem tylko jedno, że wróg.
Bo wraży kształt jego czapki i wraże na nim guziki,
Choć oczy napoły przywarte i ręka, co ściska broń
Tak samo, tak samo bolesna,
Tak samo, tak samo zmęczona,
Jak ręka brata mojego, jak brata mojego dłoń.

Więc jakże grzebać mi ciebie, wrogu ty mój oniemiony,
Skoroś jest taki, jak brat?
Więc jakże chować mi ciebie ze włoku ty wykrzywiony,
Skoro cię zabił mój brat?!

Wykołysała cię ziemia – rodna, pachnąca,
Wypiastowała cię matka – dobra, troskliwa,
Wyhołubiła cię dziewka – ciepła, wstydliwa,
Wykołysała cię ziemia – rodna, pachnąca.

Latem chodziłeś na pole – sierpem żąć żyto,
Jesienią kopałeś ziemniaki – motyką,
Zimą siedziałeś w chałupie – i piłeś,
A wiosną, a wiosną z dziewkami w karczmie tańczyłeś.

Nocamiś sypiał przy koniach na słomie zmierzwionej,
Albo też szedłeś do żony
Swej, czarnobrewy.
Ojcaś starego w chałupie trzymał, jak Pan Bóg przykazał:
Nie żałowałeś mu strawy, syn byłeś – prawy.

I wzięli cię, wzięli do wojska,
Dali ci mundur i buty,
Bajnet i gwer i patrontasz, –
Ładnie ty teraz wyglądasz
Bajnetem pokłuty!

I leżysz na polu ugorem,
Bo iść ci kazali wodzowie,
A wodzom kazali królowie,
A królom – duma i Bóg.
Od Boga wszelka jest władza,
Na trony króle On sadza,
Przeto mi leżysz u nóg.

I leżysz na polu ugorem,
Krwią się zbroczyło twe lice,
Gdyż wola była to Boża,
Aby od morza do morza
Szły mego kraju granice.

I wola była to Boża,
By nafta i przemysł węglowy
I cały nasz wyrób krajowy
Był wolny, był wolny od ceł.
Więc przeto zbyłeś swej głowy,
Nie twój będzie zasiew nowy,
I ziaren nie będziesz już mełł.

Nie pójdziesz do swej czarnobrewy,
Nie będziesz dziatek z nią miał!
Opustoszeją twe chlewy,
Ogród ci zniszczą ulewy,
Stratują koła dział.

A iżeś całe swe życie
Gnoił swą ziemię obficie,
Będziesz mi, wrogu nawozem
Pod wszystkie moje zasiewy.

Na tobie wzniosę me zamki,
Ostrogi z ostremi wieżami,
Na tobie zbuduję mą sławę
I rozpowszechnię pieśniami.

Będą się moi synowie
W szkołach o tobie uczyli:
Jakośmy ciebie zabili –
Niech im to wyjdzie na zdrowie!

II.

Serce mam strute.
Za chwilę, wraży mój chłopie,
Dół ci grobowy wykopię,
Przyklepię butem.

Leż, dumaj sobie w spokoju
O żniwach, o dziewkach przy doju,
I o tem, żeś kiepski miał wikt.
I o tym kapralu, co walił,
Gdyś fajkę sobie zapalił,
A nikt nie obronił cię, nikt!

A teraz pan jesteś hojny!
Leżysz tak sobie spokojny,
Jakbyś podwójny wziął żołd.
A wiesz ty, synu chamowy?
Za cenę twej ciemnej głowy
Królowi świat złoży hołd!

A wiesz ty? – Serce mam strute –
Dajcie mi rychło cykutę:
Zapomnieć chcę moich dni.
Bo kiedyś ja stanę przed Sędzię,
Niech wtedy żadnej nie będzie
Trutki w mem sercu, prócz krwi.

Ja wtedy chcę być wesoły,
Jak młody, szumiący las
W najsłodszym miesiącu maju,
Niechaj mi wtedy zagrają
Grajkowie niebios: anioły
I skrzypki i flet i bas.

Niech święta nam zagra Cycylja
Przebłogi hymn niepamięci
Czysty, jak czystą jest lilja,
Słodki, jak woń sianożęci.
Niech wszyscy zagrają nam święci.

Bo padniem sobie na szuję:
I ty i ja, jak kamraty,
A potem ci nogi obmyję,
A potem ci rany obmyję,
A z ran twych wykłują się kwiaty.

Zakwitniesz wtedy przecudnie
Niczym bławaty, rezeda,
W słoneczne, majowe południe:
A to zakwitnie twa bieda
A to zapachnie twa męka
Twój pot, twa krew.

O zawoniejesz oszołomnie
Wielką radością upity,
Bowiem stać będziesz koło mnie
I miłujący i syty, –
W palmę się zmieni twa ręka!

I będziesz wielce dostojny
W pańskiej, niebieskiej stodole,
A na skrwawionym twym czole
Zabłyśną święte glorjole
Wrogu mój, bracie mój, chłopie!

A ja tam będę przy tobie,
A przy nas nasi ojcowie
A przy nich ojców ojcowie –

Tam stanie nas wielka gromada,
Jakgdyby owieczek stada
Zegnali z łąk pastuszkowie.

Będą tam pany i chłopy
Z Ameryki, Azji, Europy,
Jak nieprzeliczone snopy
Zalegną tysiące włók.

Szewcy, stolarze i krawcy,
Poeci, kpy i oprawcy,
Zduny i tkacze i znawcy
Wszelakich człowieczych sztuk.

Karciarz tam będzie z kapłanem,
A żebrak z wielmożnym panem,
A bankier z sławnym kapcanem
Serdeczny bruderszaft pił.

Niemiec i Żyd i Rzymianin
Polak i Czech i Rosjanin
Ściskać się będą, co sił.

Człowiek i lew i tygrysy,
Koty i szczury i lisy
Obsiędą miedze stu skib.

Orły, kukułki i szpaki,
Chrząszcze, ba – nawet robaki
I wszystkie gatunki ryb.

Dzieci tam będą i starce
Ucieszne wyprawiać harce
A na wierzbowej fujarce
Zagra nam pastuch nasz: Bóg.

I zagra pieśń o boleści,
W której się wszystko pomieści
Krzywdy i wszystkie nadzieje…
Aż owej smutnej powieści
Dusza nam zgołębieje.

III.

– – A czego patrzysz tak głupio,
Kiedy przemawiam do ciebie?
A obróć grzecznie swą trupią
Czaszkę, gdy pan ciebie grzebie!

Ach! marny, wraży zdechlaku,
Nie krzyw się tak przeokropnie!
Ktoś inny, skoro tu przyjdzie
Bez ceremonji cię kopnie.

Naści raz jeszcze łopatą:
I koniec! Na mnie już czas!
A teraz jestem, jak głaz,
A teraz jestem, jak głaz
Zimny.– – – – – –
– – – – – – –

Larmo grajcie trębacze! Larmo przeciągłe a lute!
Larmo, larmo – dobosze!
Darmo, darmo obnoszę
Na pokaz – serce zatrute!

envoyé par Krzysztof Wrona - 26/5/2015 - 19:05




Langue: polonais

Il testo della poesia trascritto a mano dalla raccolta "Poezje", la seconda edizione, (un ristampo della prima edizione del 1978 in pratica) della casa editrice PIW, Warszawa, 1981.
I testi per questa antologia sono stati scelti e curati dal autore, cioè da Józef Wittlin stesso.

http://humanitas.pl/upload/photos/max/...

Credo che il testo trovato in rete e proposto da me precedentemente provenga da qualche edizione abbastanza datata, visto che, i refusi di battitura a parte, contiene le parole scritte alla vecchia maniera e differisce in maniera significativa sia nel contenuto che nell'interpunzione dalla versione che vorrei sottoporre alla vostra attenzione oggi.
GRZEBANIE WROGA


I.

Serce mam strute.

Oto kazali mi pogrzebać wroga, co zginął w bitwie.
Do ręki mi dali łopatę, palcem wskazali: wróg!

Larmo grajcie, trębacze! Larmo przeciągłe a lute!
W kotły uderzcie, dobosze! Dmijcie w mosiężne puzony!
Na czarną, na straszną, ponurą – grzebania nutę!

Raźno chwyciłem łopatę, a nie wiem, kim jest mój wróg:

Czy chłop, czy pan, czy robotnik,
Czy podły człek, czy szlachetny –
Wiem tylko jedno: wróg.
Bo wraży kształt jego czapki i wraże na nim guziki,
Choć oczy na poły przywarte i ręka, co ściska broń
Tak samo, tak samo bolesna,
Tak samo, tak samo zmęczona
Jak ręka brata mojego, jak brata mojego dłoń.

Więc jakże grzebać mi ciebie, wrogu ty mój oniemiony,
Skoroś jest taki jak brat?
Więc jakże chować mi ciebie, zewłoku ty wykrzywiony,
Skoro cię zabił mój brat?

Wykołysała cię ziemia – rodna, pachnąca,
Wypiastowała cię matka – dobra, troskliwa,
Wyhołubiła cię dziewka – ciepła, wstydliwa,
Wykołysała cię ziemia – rodna, pachnąca.

Latem chodziłeś na pole – sierpem żąć żyto,
Jesienią kopałeś ziemniaki – motyką,
Zimą siedziałeś w chałupie – i piłeś,
A wiosną, a wiosną z dziewkami w karczmie tańczyłeś.

Nocamiś sypiał przy koniach na słomie zmierzwionej
Albo, też szedłeś do żony
Swej, czarnobrewy.
Ojcaś starego w chałupie trzymał, jak Pan Bóg przykazał:
Nie żałowałeś mu strawy, syn byłeś – prawy.

I wzięli cię, wzięli do wojska,
Dali ci mundur i buty,
Bajnet i gwer, i patrontasz –
Ładnie ty teraz wyglądasz
Bajnetem pokłuty!

I leżysz na polu ugornym,
Bo iść ci kazali wodzowie,
A wodzom kazali królowie,
A królom – duma i Bóg.
Od Boga wszelka jest władza,
Na trony króle On sadza,
Przeto mi leżysz u nóg.

I leżysz na polu ugornym,
I krwią się zbroczyło twe lice,
Gdyż wola to była Boża,
Aby od morza do morza
Szły mego kraju granice.

I wola była to Boża,
By nafta i przemysł węglowy,
I cały nasz wyrób krajowy
Był wolny, był wolny od ceł.
Więc przeto zbyłeś swej głowy,
Nie twój będzie zasiew nowy
I ziaren nie będziesz już mełł.

Nie pójdziesz do swej czarnobrewy,
Nie będziesz dziatek z nią miał!
Opustoszeją twe chlewy,
Ogród ci zniszczą ulewy,
Stratują koła dział.

A iżeś całe swe życie
Gnoił swą ziemię obficie,
Będziesz mi, wrogu nawozem
Pod wszystkie moje zasiewy.

Na tobie wzniosę me zamki
Warowne, z ostrymi wieżami,
Na tobie zbuduję mą sławę
I rozpowszechnię pieśniami.

Będą się moi synowie
W szkołach o tobie uczyli:
Jakośmy ciebie zabili –
Niech im to wyjdzie na zdrowie!

II.

Serce mam strute.
Za chwilę, wraży mój chłopie,
Dół ci grobowy wykopię,
Przyklepię butem.

Leż, dumaj sobie w spokoju
O żniwach, o dziewkach z udoju
I o tym, żeś kiepski miał wikt.
I o tym kapralu, co walił,
Gdyś fajkę sobie zapalił,
A nikt nie obronił cię, nikt!

A teraz pan jesteś hojny!
Leżysz tak sobie spokojny,
Jakbyś podwójny wziął żołd.
A wiesz ty, synu chamowy,
Za cenę twej ciemnej głowy
Cesarzom świat złoży hołd!

A wiesz ty? Serce mam strute –
Dajcie mi rychło cykutę:
Zapomnieć chcę moich dni.
A kiedy stanę przed Sędzię,
Niech wtedy żadnej nie będzie
Trucizny w mym sercu ni w krwi.

Ja wtedy chcę być wesoły
Jak młody szumiący las
W najsłodszym miesiącu maju,
Niechaj mi wtedy zagrają
Grajkowie niebios: anioły –
I skrzypki, i flety, i bas.

Niech święta nam zagra Cecylia
Przebłogi hymn niepamięci,
Czysty jak czysta jest lilia,
Słodki jak woń sianożęci.
Niech wszyscy zagrają nam święci.

Bo padniem sobie na szyję:
I ty, i ja jak kamraty,
A potem ci nogi obmyję,
A potem ci rany obmyję,
A z ran twych wykłują się kwiaty.

Zakwitniesz wtedy przecudnie
Niczym bławaty, rezeda
W słoneczne majowe południe:
A to zakwitnie twa bieda,
A to zapachnie twa męka,
Twój pot, twa krew.

O, zawoniejesz szołomnie
Wielką radością upity,
Bowiem stać będziesz koło mnie
I miłujący, i syty –
W palmę się zmieni twa ręka!

I będziesz wielce dostojny
W pańskiej, niebieskiej stodole,
A na skrwawionym twym czole
Zabłysną święte gloriole,
Wrogu mój, bracie mój, chłopie!

A ja tam będę przy tobie,
A przy nas nasi ojcowie,
A przy nich ojców ojcowie –

Tam stanie nas wielka gromada,
Jak gdyby owieczek stada
Zegnali z łąk pastuszkowie.

Będą tam pany i chłopy
Z Ameryki, Azji, Europy,
Jak nieprzeliczone snopy
Zalegną tysiące włók.

Szewcy, stolarze i krawcy,
Poeci, kpy i oprawcy,
Zduny i tkacze, i znawcy
Wszelakich człowieczych sztuk.

Karciarz tam będzie z kapłanem,
A żebrak z wielmożnym panem,
A bankier ze sławnym kapcanem
Serdeczny bruderszaft pił.

Niemiec i Żyd, i Rzymianin,
Polak i Czech, i Rosjanin
Ściskać się będą, co sił.

Człowiek i lew, i tygrysy,
Koty i szczury, i lisy
Obsiędą miedze stu skib.

Orły, kukułki i szpaki,
Chrząszcze, ba – nawet robaki
I wszystkie gatunki ryb.

Dzieci tam będą i starce
Ucieszne wyprawiać harce,
A na wierzbowej fujarce
Zagra nam pastuch nasz: Bóg.

I zagra pieśń o boleści,
W której się wszystko pomieści
Krzywda i wszystkie nadzieje…
Aż z owej smutnej powieści
Dusza nam zgołębieje.

III.

A czego patrzysz tak głupio,
Kiedy przemawiam do ciebie?
A obróć grzecznie swą trupią
Czaszkę, gdy pan ciebie grzebie!

Uch! Marny wraży zdechlaku,
Nie krzyw się tak przeokropnie!
Ktoś inny, skoro tu przyjdzie,
Bez ceremonii cię kopnie.

Naści raz jeszcze łopatą –
I koniec! Na mnie już czas!
A teraz jestem jak głaz,
A teraz jestem jak głaz
Zimny. – – – – –
– – – – – – – – – – –

Larmo grajcie, trębacze! Larmo przeciągłe a lute!
Larmo, larmo – dobosze!
Serce mam strute.

envoyé par Krzysiek Wrona - 22/8/2016 - 08:03




Langue: italien

Traduzione italiana pressapoco alla lettera di Krzysiek Wrona
21-22 agosto 2016
L’INUMAZIONE DI UN NEMICO

I.

Avvelenato è il cuore mio.

Ecco, mi hanno fatto seppellire un nemico che è caduto in battaglia.
Mi hanno dato la vanga nelle mani e l’hanno additato: il nemico!

Larmo suonate trombettieri! Larmo lungo e cupo!
Battete tamburi, oh, tamburini! Tuonate tromboni d’ottone!
Oscura, spaventosa, nera, nota di inumazione!

Ho preso al volo la vanga, ma non lo so, chi fosse il mio nemico:

Che fosse un villano, un padrone o fosse un operaio,
Un vile o fosse un distinto –
So solo una cosa: nemico.
Perché odiosa è la forma del suo berretto e odiosi sono i suoi bottoni,
Anche se gli occhi semichiusi e la mano che stringe il fucile
Sia uguale, nello stesso modo è dolorosa
Sia uguale e stanca nello stesso modo
Come la mano di mio fratello, come di mio fratello la mano.

Come faccio allora a seppellirti, a te, mio nemico muto,
Se sei come fratello?
Come faccio allora a seppellirti, a te, carcassa ripiegata su se stessa,
Se è stato mio fratello a ucciderti?

Ti aveva cullato la terra – fertile, fragrante,
Ti aveva fatto crescere la madre – generosa, premurosa,
Ti aveva voluto tanto bene la ragazza – calda, timida,
Ti aveva cullato la terra – fertile, fragrante.

D’estate andavi per campi – con la falce tagliare segale,
D’autunno scavavi patate – con la zappa,
D’inverno stavi nella capanna – e bevevi,
E di primavera, a primavera ballavi con le bardasse nella locanda.

Di notte dormivi vicino a cavalli, nella paglia arruffata
Oppure, andavi dalla moglie
Tua, dalle sopracciglia nere.
Il tuo vecchio padre tenevi nella capanna, come Dio comanda:
Non gli lesinavi da mangiare, eri un figlio – retto.

E ti hanno preso, ti hanno preso a far militare,
Ti hanno dato l’uniforme e gli scarponi,
La bajonnetta e lo schioppo, e giberna –
E adesso sei conciato proprio per bene
Forato da bajonnetta!

E giaci sul maggese nudo,
Perché te ce l’hanno mandato i capoccia,
E ai capoccia l’hanno ordinato i re,
E ai re – l’orgoglio e Dio.
Ogni potere è dato dal Dio,
È Lui che fa sedere su troni i re,
Perciò mi giaci ai piedi.

E giaci sul maggese nudo,
E il tuo viso è sporco di sangue,
Perché fu volontà di Dio
Che dal mare al mare fosse
Corressero del mio paese confini.

E fu la volontà di Dio,
Che il petrolio e l’industria del carbone,
E tutto il prodotto nazionale
Fosse libero, fosse libero dal dazio.
Allora, questa è la causa per la quale ce l’hai giocato la testa,
Non sarà la tua già la semina nuova
E non macinerai tu il grano che darà.

Non andrai più dalla tua donna dalle sopracciglia nere,
Non avrai dei bimbi con lei!
Si svuoteranno i tuoi porcili,
L’orto ti distruggeranno le tempeste,
Lo pesteranno le ruote di cannoni.

E visto che per tutta la tua vita
Concimavi la tua terra abbondantemente,
Mi farai, nemico, da letame
Per tutte le mie seminature.

Su di te innalzerò i miei castelli
Fortificati, a torri coronate da guglie,
Su di te costruirò la mia gloria
E la diffonderò tramite i canti.

Figli miei studieranno a scuola
Te, e la storia tua:
Come è successo che ti abbiamo ammazzato –
Che crescino in buona salute!

II.

Avvelenato è il cuore mio.
Fra un attimo, pezzo di merda,
Ti scaverò la fossa, poi butto un po’ di sabbia
E la pigerò col piede calzato.

Giaci, medita in pace
Sulla mietitura, sulle bardasse della munta
E sul fatto di vitto scarso.
E su quel caporale che ti pigliava a bastonate
Quando ogni tanto avevi acceso la tua pipa,
E nessuno ti abbia difeso, nessuno!

Ma adesso sei prodigo!
Giaci tranquillo così, tutto calmo,
Come se ti fosse arrivata la doppia paga.
Ma lo sai tu, figlio di Cam,
Che al prezzo della tua rapa ignorante
Il mondo ai cesari il tributo farà!

Ma lo sai tu? Avvelenato è il cuore mio –
Datemi presto la cicuta:
Voglio scordare giorni miei.
E quando mi presenterò al Giudice,
Che sia libero da ogni veleno
Sia il sangue mio che il mio cor.

Voglio essere allegro, allora,
Come un giovane bosco frusciante
Nel mese più dolce di maggio,
Che mi suonino allora
Musicanti dei cieli: angeli –
E violini, e flauti, e basso.

Che Santa ci suoni Cecilia
L’inno strabeato d’oblio,
Casto come sia casto fiordaliso,
Dolce come il profumo di fienagione.
Che ci suonino tutti i santi.

Perché ci abbracceremo:
Sia tu, che io, come fossimo compagni,
E poi ti laverò i piedi,
E poi ti laverò le ferite,
E dalle tue piaghe sforeranno i fiori.

Fiorirai, allora, meravigliosamente,
Come se fossi un ciano, o una luteola
Nel pieno di sole mezzogiorno di maggio:
E sarà la tua miseria che fiorirà,
E sarà la tua pena che profumerà,
Il tuo sudore, tuo sangue.

Oh, sconvolgente sarà la tua fragranza,
Sarai briaco di gioia,
Perché mi starai di fianco,
Sarai amoroso, sarai sazio –
E una palma diventerà la tua mano!

E sarai molto solenne
Nella celeste stalla del Signore,
E sulla tua fronte insanguinata
Santi splenderanno aloni,
Nemico mio, fratello mio, ragazzo!

E io là con te ci sarò,
E con noi i nostri padri,
E con essi i padri dei padri –

Ci sarà di noi una torma là,
Come se fosse le greggi di pecorelle
Avrebbero radunato pastorelli scendendo dai pascoli.

Ci saranno contadini e padroni là,
Dall’America, dall’Asia, dall’Europa,
Come fosse innumerevoli covoni
Che si stenderanno per mille erpici.

Ciabattai, falegnami e sarti,
Poeti, babbei e aguzzini,
Fumisti e tessitori, e conoscitori
Di ogni umana arte.

Giocatore di carte, o baro, lo trovi là con cappellano,
E accattone con vossignoria,
E banchiere con un famoso cempenna
Brinderanno alla fratellanza eterna.

Tedesco e ebreo, e romano,
Polacco e ceco, e russo
Si stringeranno fortemente negli abbracci.

Uomo e leone, e tigri,
Gatti e sorci, e volpi
Si metteranno seduti su margini di cento zolle.

Aquile, cuculi e storni,
Coleotteri, mah – perfino vermi
E tutte le specie di pesci.

Proprio là vegliardi e bambini
Si abbandoneranno ai giochi giocondi,
E su un piffero di salice
Suonerà per noi il nostro pastoraccio: Dio.

E ci suonerà un canto su dolore che
Sia capace di comprendere tutto,
Il torto e tutte le speranze…
Finché da quel triste racconto
L’anima nostra si placherà in una specie di colomba.

III.

E perché guardi così stupidamente
Mentre ti faccio un discorso?
E dai, fai bravo e gira il tuo cadaverico
cranio, quando ti faccio ‘sto favore di sepoltura!

Uh! Misera vile carogna,
Smetti di fare ‘ste orrende smorfie!
Un altro, mettiamo, se passerà di qua,
Ti darà un calcio senza tanti complimenti.

Tiè, un’altra botta di vanga –
E basta! Andar devo via!
E adesso son come un sasso,
E adesso son come un sasso
Freddo. – – – – –
– – – – – – – – – – –

Larmo suonate trombettieri! Larmo lungo e cupo!
Larmo, larmo – oh, tamburini!
Avvelenato è il cuore mio.

envoyé par Krzysiek Wrona - 22/8/2016 - 08:18


Per chi fosse interessato, qua er linco dal quale si accede gratis alla traduzione italiana del romanzo "Il sale della terra" di Józef Wittlin.
Buona lettura :)

http://dlibri.tk/scaricare-della/il-sa...

Krzysiek - 22/8/2016 - 21:48


La ragione per cui ho proposto le poesie di Wittlin
Non è una presa di posizione
È un fatto storico... Wittlin
Che ha avuto luogo...

:\

Krzysiek - 29/8/2016 - 23:34


Caro Krzysiek, queste poesie sono molto interessanti e devo dire che trovo le tue traduzioni italiane molto poetiche, a modo loro, nonostante qualche articolo mancante. Pero' questo sarebbe un sito di canzoni (anche se si fanno spesso delle eccezioni), mi chiedevo quindi se siano mai state musicate...

Lorenzo - 29/8/2016 - 23:44


Secondo me saranno :)
Lo spero, vista la frase classica che non ha niente a che vedere con il pum pum del rap odierno per esempio
Ma sto per smmettere comunque, Wittlin tanto le è scritte poche

Pa!

E grazie

Krzysiek - 29/8/2016 - 23:48


L'articolo mancante è l'immancabile retaggio delle lingue slave (bulgaro e macedone a parte) e di qualsiasi altra lingua che non lo ha: m'immagino un polacco che deve imparare come mai a volte si dice "una casa", e altre "la casa" quando lui con il suo "dom" è bell'e a posto :-P. Vedi il famoso allenatore Vujadin Boškov: "testa di calciatore buona per portare cappello!" (Salud!)

Gaspard de l'Aube - 30/8/2016 - 05:48


Mi scuso se, come dire, ho risolto un po' il problema "a modo mio". E' pur vero che i componimenti di Józef Wittlin sono poesie non musicate (magari, chissà, leggendole in questo sito a qualcuno ne verrà la voglia); ma è altrettanto vero che sono emozionanti e bellissime poesie contro la guerra, senza se e senza ma. Non le definirei soltanto "interessanti" (specifico che ho una diffidenza naturale verso l'aggettivo "interessante"). Indi per cui, le ho spostate tutte negli "Extra", ma, sottolineo, esclusivamente per il fatto che si tratta di poesie e non di canzoni.

Colgo l'occasione. In assenza di una qualche introduzione/spiegazione, il mio modo di procedere è quello che segue: do una passatina al traduttore di Google, ebbene sì. Non mi vergogno affatto a dirlo, visto che è necessaria una immediata visione sia pure sommaria del testo, e che non sono ancora capace di averla col polacco come invece lo sono con altre lingue. In questo modo opero una discreta "sfrondata" quando è necessario darla, e lo faccio a ragion veduta, senza nessun imbarazzo e senza starci tanto a cavillar sopra. Il resto dei testi proposti da KW, quelli che "passano", è assolutamente degno di stare qua dentro e di essere conosciuto; e, in alcuni casi, mi ci sono addannato pure a cercare di tradurli decentemente (ivi compresa una poesia di Wittlin). Saluti a tutt* !

Riccardo Venturi - 30/8/2016 - 11:54


Grazie, Rick

Krzysiek - 2/8/2017 - 22:30




Page principale CCG

indiquer les éventuelles erreurs dans les textes ou dans les commentaires antiwarsongs@gmail.com




hosted by inventati.org